Hej, terve, 你好!
Halo, halo! Co tu się będzie działo?
Dość nietypowy post, ale czuję potrzebę wyskrobania go i podzielenia się jedną z moich wielkich, nie chcę napisać "miłości", ale coś w rodzaju; inspiracji, motywacji i chyba przede wszystkim wsparcia.
Zabrzmiało to dziwnie, a wytłumaczę się za chwilkę.
Nie jest to tym razem żadna recenzja, żadna książka, film, żaden wywiad (marzeniem jest przeprowadzić wywiad z ludźmi, o których mowa). A zbieram się do tego wpisu, odkąd wróciłam z koncertu w Chorzowie. (Aż sama twarz mi się cieszy na te słowa! Chorzów będzie mi się kojarzył nadzwyczaj dobrze, z falą tak silnych przeżyć, że do tej pory na samą myśl mam łzy w oczach, a tętno skacze.
Dziś chciałabym się skupić na Rammstein i nie ukrywam, że będzie to post emocjonalnie mocno związany ze mną, ale co tam, spróbujmy! A od czasu do czasu to wręcz wypada coś więcej o sobie napisać.
Dlatego zapraszam do mnie. Same miłe sprawy mam do opowiedzenia.
Czyli o tym, jak się "zakochałam" i o wszystkich pięknych rzeczach
Znalazłam ostatnio moją "Bucket List", którą napisałam jakoś dwa lata temu i chociaż było na niej pełno punktów do zrealizowania, (między innymi: wyhodować dwumetrowego kaktusa czy napisać wiersze na polach południowych Włoch) to jeden cel szczególnie rzucał się w oczy:
"Pojechać na koncert Rammstein!!"
Byłam raczej w takim czasie, kiedy wydawało mi się to totalnie abstrakcyjne. Raz, że zespół nic wtedy nie tworzył, a dwa; nigdy nie byłam na żadnym koncercie i jak miałabym to wszystko zorganizować, skoro ja niedawno musiałam przyzwyczajać się do jeżdżenia busem do szkoły, do miasteczka obok, a co dopiero wybrać się do dużego miasta i wracać się o kosmicznych godzinach!
Ach! Ile jest we mnie radości, patrząc teraz na ten "abstrakcyjny cel". Ale skłamałabym pisząc, że to moja zasługa. Bo nie była moja. Absolutnie.
To sprawka przyjaciółki i mamy, które uknuły spisek na moją osiemnastkę. I to jest najpiękniejszy spisek, o jakim kiedykolwiek usłyszałam. A tak serio, nie wyobrażam sobie lepszego prezentu. Bardziej poruszającego; dwie osoby, które są mi szalenie bliskie załatwiają dla mnie koncert szalenie bliskiego zespołu. Wyobraźcie sobie tę falę dobrych myśli w mojej głowie.
Na samym wydarzeniu płakałam cztery razy. I wiecie co było straszne? Ja, siedząc już na swoim miejscu, wyczekując na wyjście zespołu, pomyślałam, że może za bardzo nastawiałam się na ten koncert. Może miałam zbyt wygórowane oczekiwania, bo w końcu jestem tak daleko od sceny. Może niepotrzebnie się tak cieszyłam, bo teraz dostanę rozczarowaniem po twarzy. Może przesadziłam, przecież to tylko ludzie. (Autentycznie mignęła mi taka myśl.)
Oni wyszli, a ja miałam łzy na policzkach i jak to piszę w tym momencie, to mam wrażenie, że brzmię jak stereotypowa nastolatka piszcząca na widok swoich idoli (nie lubię tego słowa). Ale po prostu byłam szczęśliwa. W pełnej euforii i wtedy przyszło mi na myśl, że kurde, udało się. Jestem tutaj. Patrzę na ludzi tworzących muzykę, przy której łatwiej jest mi płakać, sprzątać, uczyć się, jeździć w dalsze podróże, których, kurka wodna, twórczość towarzyszy mi dzień w dzień.
Tęczowa flaga, "Ohne dich" i koniec - to były moment, kiedy nie mogłam poradzić sobie z własnym wzruszeniem.
Odpowiadając na pytanie, czy jestem zadowolona?
Jestem wniebowzięta i bardzo chciałabym przeżyć to jeszcze raz. To jedno ze wspomnień, do których wracam, kiedy czuję się gorzej.
Poza tym, umówmy się. Ludzie, którzy przyjechali na koncert, też robili swoje.
A "moje Rammstein" zaczęło się od piosenki "Mutter" i wtedy przepadłam. Teraz nie widzę odwrotu i nie chcę go widzieć. Wyjątkowo dobrze mi z tym zespołem, nawet za dobrze, bo nie jestem w stanie wymienić piosenki, która by mi się nie podobała. Nie ma takiej. Mogę podać solowe utwory Tilla Lindemanna (wokalisty) będące mniej w moim guście, ale nadal od czasu do czasu ich słucham. Za dużo naturalnych opioidów we mnie na słowo "Rammstein".
Co myślę o nowej płycie?
Jeszcze w życiu nie recenzowałam płyty i tym razem też tego nie zrobię, bo nie potrafię popatrzeć na nią obiektywnie. Uwielbiam ją.
Mogę napisać, że piosenka "Puppe" to utwór, w którym złość, emocje są przekazane w idealny sposób, że odczuwa się to całym sobą. No i jak na ten zespół przystało - piękny tekst, ale do słów Tilla jeszcze przejdziemy.
A ballady to im wychodzą takie, że zawsze przy nich mam gęsią skórkę. Włączam je, kiedy muszę pomyśleć, kiedy potrzebuję chwili ze sobą, z ułożeniem paru spraw w głowie. "Diamant" sprawdza się w tej roli równie idealnie, co jej poprzednicy jak "Ein Lied", "Frühling in Paris" czy popularne "Ohne dich". Gorsza jest jedynie pod względem tego, ile trwa, bo niecałe dwie i pół minuty.
Ciche noce Tilla
O ironio, moją Bucket List znalazłam właśnie w jednym z dwóch tomików Lindemanna.
Wokalista Rammstein w jednym z wywiadów dla VIVA JAM powiedział kiedyś, że pisze wiersze w stylu lat 60. Są łatwe i wszyscy wiemy, o co w nich chodzi. I mając przed sobą "Ciche noce", mogę przyznać, że faktycznie są banalne w interpretacji, ale to im wcale nie ujmuje wręcz przeciwnie. To rodzaj wierszy, z którymi ja się jeszcze nie spotkałam i muszę napisać, że ten rok temu po poezji Jesienina czy Poświatowskiej to był dla mnie prawdziwy szok. Teraz można zapytać, czego ja się spodziewałam, po utworach Rammstein, gdzie to również są słowa Tilla?
To prawda, ale tomik jest, mam wrażenie, dużo mocniejszy. Poza tym, traktuję go jak małą biografię wokalisty. Są to wiersze ordynarne, momentami nawet brzydzące, ale dokładnie takie powinny być, bo nie wyobrażam sobie, aby Lindemann napisał inaczej; a ja lubię jego styl, lubię tę bezpruderyjność. Tym bardziej, że wszystko przeplatane jest wrażliwością. Ciekawy miks, ale tak się da!
Tytuł wpisu to pierwszy wers wiersza "Wiolonczela" (oryginalny tytuł:"Die Geige", niestety nie wiem, dlaczego tłumaczka nie została przy skrzypcach). Właśnie w takich momentach żałuję, że mój niemiecki nie jest wybitniejszy, bo chciałabym móc przeczytać "Ciche noce" w oryginalnym języku.
A na koniec dodam jeden z tytułów Tilla, którym mógł pochwalić się w tomiku (i tym delikatnym):
Strach
Słonecznik usycha z pragnienia
umiera stojąc przy oknie
ostatnie łzy żółte roni
smutny to widok
Odwracam się przejęty trwogą
Strach zeschnięty i zapomniany
podobny mi los pisany
tak szybko cała świetność mija
choć wczoraj pełnym blaskiem lśniła
Till Lindemann, oryginalny tytuł: "Angst"tłumaczenie: Joanna Raczyńska
Tam pójdę, gdzie szumiące jodły
Ale miło było coś takiego napisać i jestem pewna, że milej będzie do tego wrócić po jakimś czasie. Zdecydowanie wpis na gorsze dni, żeby móc podnieść się na duchu i przypomnieć sobie całe wydarzenie. Wspomnienie ocieplające serduszko i życzę Wam takich jak najwięcej!
Mam nagrania, ale ja żem z tych, co po wszystkim czekają, aż ktoś im wyśle, co nagrał. ☺
Zdjęcia pochodzą z oficjalnego Instagrama Rammstein. A tekst wyłonił się z własnej potrzeby dodatkowego uwielbienia zespołu (i dodać szczyptę dobrych myśli na koniec weekendu).
Trzymajcie się ciepło!
Album, przy którym napisałam ten wpis: XXI - Klavier
Koncert:
音樂會 (
yīnyuèhuì)
Konsertti